W Hiszpanii dokonała się pewna rewolucja, która z pewnością zgromadzi liczne grono przeciwników. Rząd uchwalił prawo, które zmusza agregatory treści – takie jak m.in. Google News – do płacenia dużym portalom i wortalom za każdy link do treści przez nie przygotowanych. Dobrze czytacie, to oznacza, że linkowanie w hiszpańskim internecie staje się płatne. Początek absurdu czy nowego ładu?
Absurd! Takie prawo to to zaprzeczenie idei internetu. Pisząc taki artykuł jak ten być może musiałbym przed opublikowaniem najpierw zapłacić Antywebowi, za to, że umieściłem link do ich tekstu. A co z taką Wikipedią? Przy takim prawie stanie się pewnie krezusem pobierając opłaty od samych portali Hiszpańskich.
Rozumiem, że to prawo ma dotyczyć tylko portali, które czerpią zyski ze swojej działalności, ale pojęcie zysku jest bardzo mgliste. Czy dotyczyć to będzie jedynie tych stron, co mają umieszczone na swoich łamach reklamy? A co ze stronami, które oferują abonamenty? W płatnych treściach nie będą linkować, ale w ogólnodostepnych tak. Czy wtedy będą podpadać pod ustawę? A jeśli ktoś buduje swoją popularność z wykorzystaniem bloga, a ta bezpośrednio przekłada się zlecenia, które wykonuje to czy również musi płacić za linkowanie? Zysk pośredni, ale zysk.
W całym tym zamieszaniu pomijany jest jeden aspekt – społecznościowy. Teraz ludzie docierają do treści najczęściej za pomocą wyszukiwarek i mediów społecznościowych. Google prezentuje linki sponsorowane, a więc czerpie zyski z prezentowania wyników. Facebook prezentuje reklamy. Jeśli w tych dwóch mediach znikną treści do stron hiszpańskich to jak ludzie na nie trafią?